Wer wacht über die Atmosphäre? Polen könnte 14 Mrd. PLN Entschädigung an Australier zahlen müssen

Kto trzyma w szachu klimat? Polska może zapłacić nawet 14 mld zł odszkodowania Australijczykom

Prawie nikt o nim nie słyszał, choć z jego powodu wiele państw – w tym Polska – płaci lub może płacić miliardowe odszkodowania. Traktat Karty Energetycznej, przestarzałe porozumienie podpisane w latach 90., zagraża dziś nie tylko budżetom państw, ale przede wszystkim ochronie klimatu. Stało się narzędziem w rękach branży paliw kopalnych.

Przy wjeździe do miasteczka majaczy czarne wzgórze. Na pustym placu wiruje śnieg, olbrzymie koparki czekają w pogotowiu, by zapełnić ciężarówki wywrotki. Siedliszcze, miasteczko między Chełmem a Lublinem we wschodniej Polsce, 50 km od granicy z Ukrainą, wita przyjezdnych hałdą węgla. Jest luty 2021 r.

Gdy mowa o węglu, Hieronim Zonik, burmistrz Siedliszcza, ciężko wzdycha. Formalnie Siedliszcze leży w Centralnym Rejonie Węglowym – to jedyne dziś zagłębie węgla kamiennego poza Śląskiem. Pod płaskim krajobrazem jak olbrzymie jezioro – na głębokości od 650 do 950 m – leżą złoża węgla. Wydobywa go tu państwowa kopalnia Bogdanka. Teoretycznie powinno wystarczyć do 2050 r. – teoretycznie, bo wtedy Polska już dawno ma ani węgla nie wydobywać, ani z niego korzystać.

Australijczyków trafił szlag

Burmistrz Zonik wzdycha, bo Siedliszczom niedawno przeszła koło nosa gigantyczna inwestycja. Z Bogdanki miasteczko nie ma korzyści (odwierty i szyby kopalni są gdzie indziej), tymczasem australijska spółka Praire Mining chciała w gminie zbudować kopalnię. Nową, piękną, lśniącą i konkurencyjną wobec Bogdanki. Maszyny i technologię mieli dostarczyć Chińczycy, mieszkańcy już liczyli na nowe miejsca pracy.

Praire Mining dostało zgodę na próbne odwierty. Kawałek takiego odwiertu – czarny, szklisty kawałek węgla – burmistrz Zonik do dziś trzyma w szklanym pudełku w swoim gabinecie. – Węgiel koksujący – wyjaśnia. – Idealny dla hut. Pół Europy ściąga go spoza kontynentu. U nas są tego nieprzebrane złoża.

Przez lata Siedliszcze mogły tylko popatrzeć, jak sąsiednie gminy, w których w latach 80. stanęły kopalniane szyby Bogdanki, bogacą się na potęgę. Australijczycy mieli to zmienić. Koniec z lizaniem ciastka przez szybę.

Biznesmeni z Praire Mining o nową kopalnię starali się od 2012 r. Żeby przypodobać się politykom, złoże węgla nazwali „Jan Karski”, od imienia polskiego bohatera. Zapłacili za kosztowne projekty, zaprojektowali linię energetyczną i kolejową. W pobliskiej wsi Kulik zaczęli skupować ziemię – i płacili dobrze. – Szli od rolnika do rolnika, dawali 20-30 tysięcy za hektar – opowiada jeden z mieszkańców Siedliszcz. – To była zaliczka. Umawiali się, że jeśli kopalnia powstanie, to jeszcze dopłacą, a jeśli nie powstanie – forsa zostanie u rolnika.

Podczas wyborczej wizyty prezydent Andrzej Duda deklarował: – My powinniśmy nowe kopalnie budować i eksperci mówią, że one powinny być budowane tutaj właśnie!

Kopalnię popierała eurodeputowana PiS Beata Mazurek i Przemysław Czarnek, ówczesny wojewoda z PiS, dziś minister edukacji i nauki. Ale kopalni w Kuliku nie będzie. Trzy lata temu urzędnicy zablokowali inwestycję – nie wydali Australijczykom tak zwanej decyzji środowiskowej.

Być może sprawy potoczyłyby się inaczej, gdyby nie to, że ci sami urzędnicy wkrótce po zablokowaniu Australijczyków wydali koncesję na wydobycie w Kuliku Bogdance. W Kuliku i Siedliszcach mówią, że Australijczyków trafił nagły szlag.

Gigantyczne odszkodowanie

– Mam swoje lata. Jestem przyzwyczajony do różnych działań organów państwa – burmistrz Siedliszcza, który rządzi od 31 lat, jak mało kto zna realia i potrafi być dyplomatą. – Muszę przyznać, że tę inwestycję zabili z pełną kurtuazją. To jest Polska. Prawo jest mętne, nieczytelne. Gdy urzędnik chce komuś zaszkodzić, to znajdzie źle postawiony przecinek, i zaszkodzi.

Polscy urzędnicy zrobili wiele, żeby wysadzić inwestycję w powietrze. Prairie Mining miało wyłączność na złożenie wniosku o koncesję na kopalnię. Ale w kwietniu 2018 r. – w przewidzianym prawem terminie – Ministerstwo Środowiska nie podpisało z nią umowy. Według urzędników spółka chciała użytkować całe złoże, choć zbadała tylko jego część.

Prairie Mining pozwała Polskę do międzynarodowego arbitrażu w sprawie niewydanych koncesji na wydobycie. Spór będzie rozstrzygany na podstawie tzw. Traktatu Karty Energetycznej. Spółka będzie udowadniać, że polski rząd wywłaszczył ją z możliwości prowadzenia inwestycji.

Roszczenie Prairie Mining może sięgnąć 2,5-3,5 mld dol., czyli 10-12 mld zł. Na tyle Australijczycy (nieoficjalnie) wyceniają swoje straty. To o wiele więcej niż zainwestowali w Polsce, ale w sporze arbitrażowym domagają się utraconych przyszłych zysków.

Kazimierz Chojna, prawnik Prairie Mining, nabiera wody w usta. „Niestety, nie mogę omówić z Panem toczącego się postępowania, jest ono objęte klauzulą poufności i spółka oraz jej przedstawiciele nie mogą go komentować” – odpisuje w mejlu. Polski rząd też milczy – nie podaje ani terminu arbitrażu, ani kwoty pozwu.

Jeżeli rzeczywiście chodzi o 10-12 mld zł, to sprawa należy do największych postępowań dotyczących Polski w ostatnich latach. Niedawna wygrana PGNiG z Gazpromem opiewa na 1,5 mld dol. Koszt ugody z 2009 r., dotyczącej sporu wokół PZU i Eureko, sięgnął 8,5 mld zł.

Traktat działa tylko w jedną stronę

Dlaczego inwestor z Australii chce rozstrzygnąć spór z Polską w sądzie arbitrażowym? Czy Polska musi przed nim stanąć? Musi, bo w latach 90. podpisała Traktat Karty Energetycznej (TKE). Pierwsze państwa podpisały go w grudniu 1994 r., sygnatariuszy jest dziś 55 z Europy i Azji (a 51 państw ratyfikowało umowę). Członkiem TKE jest także Unia Europejska.

Traktat Karty Energetycznej to mało znane, międzynarodowe porozumienie stworzone po rozpadzie ZSRR, gdy na mapie Europy pojawiły się nowe gospodarki. Traktat miał dać ochronę zachodnim firmom, które inwestowały w sektor energetyczny. Większość krajów zza żelaznej kurtyny uważano wtedy za ryzykowne rynki.

Zasady działania TKE nie zmieniły się od lat 90.- pozwala przedsiębiorstwom i zagranicznym inwestorom na pozwanie państw za pomocą systemu arbitrażu międzynarodowego. – Traktat Karty Energetycznej jest czymś w rodzaju praw człowieka dla inwestorów – mówi profesor Ole Kristian Fauchald z Wydziału Prawa Publicznego i Międzynarodowego Uniwersytetu w Oslo.

Fauchald uważa, że Traktat jest przestarzały i niewystarczająco precyzyjny – i nie jest w tej opinii odosobniony. Umowa działa tylko w jedną stronę – to firmy mogą pozywać państwa.

Sądy arbitrażowe obradują w pełnej tajemnicy. Opinia publiczna często nie zna ani treści pozwu, ani odpowiedzi na pozew. Radca prawny Dariusz Hryniów, który specjalizuje się w bezpieczeństwie energetycznym i arbitrażu, tłumaczy: – Cechą arbitrażu jest jego poufność. Często to jest podstawowy aspekt przemawiający za wyborem tej formy rozwiązywania ewentualnych sporów.

W niektórych przypadkach nie podaje się do publicznej wiadomości, że postępowanie w ramach TKE w ogóle się toczy. A gdy państwo przegrywa i zostaje skazane na miliardowe odszkodowania, zazwyczaj nie może się nawet bronić, bo odwołanie czy rewizja w arbitrażu są prawie niemożliwe.

Traktat przeciw klimatowi

Z wyliczeń zespołu Investigate Europe wynika, że TKE w krajach Unii Europejskiej, które podpisały umowę (wliczając Wielką Brytanię i Szwajcarię), może chronić inwestycje w infrastrukturę paliw kopalnych o wartości około 344,6 mld euro (kwotę wyliczyliśmy na podstawie danych organizacji Global Energy Monitor i Oil Change International). Chodzi o elektrownie węglowe i gazowe, terminale skroplonego gazu ziemnego, pola naftowe i gazowe. I osłabiać państwa.

Boleśnie przekonała się o tym Hiszpania, na którą spadło łącznie 47 postępowań arbitrażowych, z których 16 zostało rozstrzygniętych na korzyść inwestora. Skargi te kosztowały budżet 1,046 mld euro. Wciąż pozostaje 28 nierozstrzygniętych roszczeń przeciwko hiszpańskiemu rządowi, które mogą obciążyć budżet kwotą 8 mld euro.

Z tego powodu część krajów boi się konfliktów z inwestorami z branży paliw kopalnych, jeszcze zanim zagrożą im pozwem.

Wiele krajów w Europie zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństw TKE i chciałoby go zmienić. Tymczasem Sekretariat Karty Energetycznej, administracja TKE z biurem w Brukseli, właśnie pracuje nad tym, jak wciągnąć do umowy kolejne państwa. A choć od 2019 r. Komisja Europejska pracuje nad modernizacją Karty Energetycznej, to prace idą jak po grudzie. Na dokładkę Komisja nadal chce chronić istniejącą infrastrukturę węglową, naftową i gazową. Nowe elektrownie gazowe i rurociągi mogłyby być objęte Traktatem nawet do 2040 r.

To by oznaczało, że Traktat mógłby uniemożliwić państwom członkowskim osiągnięcie celów klimatycznych – rządy muszą wycofać węgiel, ropę i gaz tak szybko, jak to możliwe, aby ograniczyć globalne ocieplenie.

Do tej pory sądy arbitrażowy rozstrzygały 136 sporów dotyczących TKE, z czego aż 107 w ciągu ostatnich dziesięciu lat. W 74 proc. z nich inwestor z kraju Unii pozywał państwo członkowskie Unii.

Wycofanie się nie kończy problemów

Jedno z najpiękniejszych miejsc we Włoszech, leżący pośrodku włoskiego buta region Abruzzo, rozciąga się od szczytów Apeninów po wybrzeże Adriatyku. Kilkanaście lat temu okazało się, że Abruzzo może stać się rajem dla inwestorów. 12 mil od wybrzeża odkryto pole ropy, które kilka lat później przejęła brytyjska firma Rockhopper Exploration. Złoże to jakieś 166 mln baryłek ropy, warte dobre 8 mld euro.

Enrico Gagliano, założyciel ruchu No Triv („Nie dla wydobycia”): – Pewnego dnia zobaczyliśmy małą platformę wystającą z morza. Zadaliśmy sobie pytanie: co to u licha jest?

Przez miasta regionu zaczęły przechodzić masowe protesty. Mieszkańcy zaczęli pytać: jak rząd może twierdzić, że zmniejsza zużycie paliw kopalnych, a jednocześnie zatwierdza koncesję na wiercenia? W 2015 r. włoski parlament zdecydował, że nie da koncesji Anglikom.

Dwa lata później Rockhopper złożył pozew na mocy TKE, zażądał 29 mln dol za dotychczasowe inwestycje. Domaga się też odszkodowania za przyszłe utracone zyski – w sumie chce ok. 275 mln dol.

Włochy opuściły TKE w 2016 r., ale na mocy tzw. klauzuli wygaśnięcia wciąż przez 20 następnych lat mogą być pozywane za inwestycje dokonane przed tą datą.

Prawnik Giacomo Aiello broni Włoch w postępowaniu z Rockhopperem. Obawia się, że zwycięstwo inwestora wywoła falę pozwów. – Porażka w tym arbitrażu byłaby bardzo niebezpieczna – tłumaczy Aiello. – Zachęciłaby korporacje, których projekty wydobywcze zostały wstrzymane przez państwa, do naśladowania Rockhoppera.

Werdykt w sprawie Rockhoppera ma zapaść wiosną tego roku.

Niemcy też mają pod górkę z TKE. Dwukrotnie pozwał je szwedzki, państwowy koncern energetyczny Vattenfall. W pierwszym przypadku firmie udało się złagodzić normy środowiskowe nałożone na elektrownię węglową pod Hamburgiem. Ale od 2012 r. Vattenafll domaga się ponad 6,1 mld euro za utratę zysków z dwóch elektrowni jądrowych, które zamknęły Niemcy. Również to postępowanie odbywa się w dużej mierze przy drzwiach zamkniętych.

Wiosną, po dziewięciu latach, ma zapaść werdykt. Gdyby arbitrzy przyznali Vattenfallowi miliardowe odszkodowanie, decyzja mogłaby się okazać samobójcza dla systemu arbitrażu – presja na UE, by wycofała się z Traktatu, mogłaby wzrosnąć.

Można sądzić, że wysyp podobnych spraw nastąpi, gdy Europa na serio zacznie wycofywać się z paliw kopalnych. W 2019 r. Komisja Europejska przyjęła Europejski Zielony Ład, aby osiągnąć neutralność klimatyczną w Europie do 2050 r. Tymczasem Traktat Karty Energetycznej wciąż obowiązuje i niejako chroni paliwa kopalne.

„Organizacja działa co najmniej dziwnie“

Niektórzy z arbitrów, którzy teoretycznie mają orzekać niezależnie w sprawach związanych z rynkiem energii, od czasu do czasu reprezentują też firmy energetyczne. Jeden z trzech arbitrów w sprawie Vattenfalla, Kaj Hober, pracował równolegle dla spółki Nord Stream 2 AG, której doradzał w arbitrażu przeciwko Unii Europejskiej. Zapytany o to Hober odmówił komentarza.

Znany francuski arbiter Pierre-Marie Dupuy nie chce wskazywać na żadnego z kolegów, ale mówi: – Uważam, że nie jest dobrze, gdy role arbitra łączą się z rolami prawnika.

Dupuy sam bierze udział w wielu postępowaniach dotyczących traktatu, np. między Rockhopper a Włochami. Ale według niego arbitrzy muszą zdecydować się na jedną rolę: – Po pewnym czasie, kiedy stajesz się bardziej arbitrem niż prawnikiem, powinieneś przestać być prawnikiem. I na odwrót. To również ma wymiar etyczny.

Mecenas Tobiasz Szychowski (występował m.in. w sporach Polski z Gazpromem, w którym razem z Dariuszem Hryniówem wywalczył dla Polski 6 mld zł): – Jeśli zachodzą jakiekolwiek wątpliwości dotyczące bezstronności arbitra, istnieją odpowiednie instrumenty, które strony mogą wykorzystać. Szczegółowe wytyczne w tym zakresie zawierają np. wytyczne IBA w sprawie konfliktu interesów w arbitrażu międzynarodowym. Ostatecznie można również wnosić o wyłączenie arbitra od orzekania w konkretnej sprawie do odpowiedniego krajowego sądu powszechnego.

Pia Eberhardt z Corporate Europe Observatory zwraca uwagę na ogromne wynagrodzenia, które kuszą arbitrów: – Im dłużej się tym zajmujesz, im więcej masz spraw, tym więcej zarabiasz jako arbiter. Istnieje bardzo systemowy konflikt interesów, nawet jeśli arbitrzy nie pracują przy okazji jako prawnicy. Stają się bogaci dzięki tym sprawom i nie mają limitu dochodów.

Urban Rusnák, sekretarz generalny Karty Energetycznej, to słowacki dyplomata, który piastuje funkcję od 2012 r. Twierdzi, że organizacja jest neutralna wobec rodzajów energii i nie popiera paliw kopalnych.

Ale niektórzy byli pracownicy Sekretariatu Karty Energetycznej uważają, że organizacja działa co najmniej dziwnie. Masami Nakata, japońska wykładowczyni i specjalistka ds. energii, była przez dwa i pół roku zastępczynią Rusnáka. Odchodząc, napisała 182-stronicowy raport, w którym skrytykowała dysfunkcyjną organizację Sekretariatu. Raport wysłała do Komisji Europejskiej i niektórych państw członkowskich. W 2019 r. raport wyciekł do prasy.

Konflikt interesów?

Urzędnicy Sekretariatu uważani są za rzadkich znawców tematu energii: mają posłuch wśród państw członkowskich we wszystkim, co dotyczy Traktatu.

Zgodnie z regulaminem urzędnicy Sekretariatu powinni unikać konfliktu interesu. Tymczasem – jak ustaliło Investigate Europe – Marat Terterow, obok bycia szefem ważnego Departemantu ds. Rozszerzenia w Sekretariacie, założył Brukselski Klub Energetyczny. Na jego czele stoi były menedżer Gazpromu, a pozostali członkowie klubu (składka roczna od 500 do 5000 euro) to przedstawiciele korporacji takich jak Gazprom czy ENI. Hasło klubu, które wyświetla się na jego stronie internetowej: „Sekretem sukcesu jest wiedzieć to, czego nie wie nikt inny“.

Terterow pracuje również dla dwóch instytutów: Global Resources Partnership i European Geopolitical Forum (w  2018 r. jego rolę przejęła Julia Terterow). Ich klientami są m.in. koncerny gazowe.

Terterow, zapytany przez nas o konflikt interesu, odmówił precyzyjnych odpowiedzi. Zagroził nam konsekwencjami prawnymi i przesłał list, w którym przyznaje, że założył Klub jako platformę do debat o energii, ale na nim nie zarabia.

Inny członek tego samego Klubu, konsultant Sekretariatu, to Mehmet Ögütçü, były dyplomata. Razem z Terterowem założyli European Geopolitical Forum. Ich ścieżki krzyżują się również w Global Resources Partnership. Jej klientami – wg strony internetowej – są energetyczne koncerny ENI, BP, Total, StateOil, Tusiad, Ege Gaz, Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju i Komisja Europejska.

W jaki sposób osoby pracujące dla międzynarodowej organizacji finansowanej ze środków publicznych, podlegającej corocznym audytom, mogły przez lata prowadzić działania z branżą gazową?

Pytamy o to Urbana Rusnaka, sekretarza generalnego Sekretariatu. Twierdzi, że wie o działalności swoich współpracowników, ale nie postrzega ich działań jako konfliktu interesów.

Walka z traktatem

Na biurku Yaminy Saheb w jej paryskim mieszkaniu, piętrzy się sterta dokumentów. Grube teczki, prace ekonomiczne, raporty naukowe. Saheb przez ponad rok w Sekretariacie kierowała działem efektywności energetycznej. W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że Traktat, dla którego pracuje, zagraża transformacji energetycznej.

Saheb: – Od października 2018 r. do czerwca 2019 r. kierowałam jednostką ds. efektywności energetycznej w Sekretariacie. Jednym z moich zadań była ocena, czy modernizacja TKE może uczynić Traktat zgodnym z Porozumieniem Paryskim. Do końca 2018 r. wykazałam, że jest to mało prawdopodobne. Niestety, prace zostały wstrzymane, a moje wczesne wnioski nigdy nie zostały udostępnione stronom umowy TKE.

Saheb już nie pracuje z Sekretariatem, a walka z Traktatem stała się jej świętą wojną. Czyta książki, gromadzi dokumenty i analizuje dane. Opisuje Kartą Energetyczną w artykułach i esejach. Rozmawia z parlamentarzystami, pracownikami organizacji pozarządowych i dziennikarzami – aby, jak tłumaczy, zapobiec związaniu Unii z ropą, gazem i węglem na długie lata.

Saheb nie jest sama. Z traktatem walczy dziś co najmniej kilka organizacji. W Europie na zmiany w Traktacie naciska najmocniej rząd Francji. W liście do Komisji Europejskiej francuscy politycy napisali, że TKE „jest w pilnej potrzebie gruntownej reformy, aby nie utrudniać ekologicznej transformacji Unii Europejskiej”. Zasugerowali, że: „skoordynowane wycofanie się Unii Europejskiej i jej państw członkowskich [z traktatu] powinno być od teraz publicznie dyskutowane“.

Organizacje pozarządowe domagają się również, aby Unia podjęła działania w celu zablokowania włączania nowych krajów do TKE.

W obecnej formie Traktat jest potężnym narzędziem dla inwestorów energetycznych, którzy mogą blokować rządy – i de facto zmuszać całe kraje do zależności od paliw kopalnych. Jedyną drogą do zmiany sytuacji byłaby modernizacja Traktatu Karty Energetycznej. Pracuje nad nią Komisja Europejska, ale proces jest powolny i już wiadomo, że będzie się ciągnął latami.

„Arbitraż? Polska go przegra?“

Proces Prairie Mining z Polską o nieistniejącą kopalnię na wschodzie Polski również potrwa długie lata. Sławomir, mieszkaniec wsi Kulik (tu miała powstać kopalnia), szerokim gestem pokazuje zaśnieżone pole: – Tam miał stanąć szyb, tam linia energetyczna, po lewej stronie tory. Kiedy zaczęli skupować ziemię, zrobiłem nawet prawo jazdy na ciężarówkę. Przecież do budowy będą potrzebować mnóstwa ciężarówek, prawda?

Hieronim Zonik, burmistrz Siedliszcza: – Arbitraż? Polska go przegra. Ale to nie urzędnicy będą płacić miliardy. Nawet nie ci, co przyjdą po nich jako następna władza. Zapłacą podatnicy, z własnych kieszeni.